Pomysł na NGOsy

Ostatnio dużo się mówi o wycofywaniu finansowania USAID przez Trumpa. I szczerze mówiąc, dzięki temu teraz ogół społeczeństwa dopiero się dowiaduje jak wiele organizacji z naszego podwórka w jaki sposób jest finansowana i że wcale to nie są tylko dobrowolne datki obywateli, ale spory kapitał zewnętrzny.

NGOsy są potrzebne, po prostu. Myślę że nikogo nie trzeba przekonywać o wartości Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka albo Mam Prawo Wiedzieć, ale taki model finansowania prowadzi do patologii i zrozumiałych podejrzeń o lobbying. Zresztą, sami się zastanówcie, jeżeli byliście zwolennikami USAID od Bidena, to czy będziecie zwolennikami gdy Trump otworzy strumień pieniędzy w innym kierunku? Albo robi to Rosja czy Chiny?

Powinniśmy finansować NGO lokalnie, kropka. Ale nie przez arbitralną decyzję Komisji Europejskiej, czy polskiego rządu, które organizacje wesprzeć i jaką sumą, ale ta decyzja powinna należeć do nas, obywateli, w końcu NGOsy w zamierzeniu walczą o nasze prawa.

System jaki widzę, to powielenie modelu pomocy charytatywnej z procentem od PITu. Niech analogicznie każdy obywatel, raz do roku może rozdzielić 1% swojego dochodowego podatku na finansowanie organizacji która walczy o jego prawa. I niech to będzie jego wybór czy wspiera HFPC, MPW, organizacje na rzecz Zielonego Ładu, organizacje na rzecz walki z SCT, na Federę czy nawet Ordo Iuris. To jego część podatku i on sam miałby prawo zadecydować które tematy są dla niego ważne. To, moim zdaniem, jest właśnie budowanie społeczeństwa obywatelskiego, gdzie takie decyzje zapadałyby oddolnie, a nie odgórnie.

A NGOsy dodatkowo miałyby dodatkową motywację, aby działać na rzecz obywateli, aniżeli przypodobać się władzy w zależności skąd wiatr zawieje.

Co o takim wariancie sądzicie?